Centralizacja procedur zamówień na wybrane kategorie leków refundowanych niesie za sobą szereg zagrożeń. W teorii przepisy mają służyć odpowiedniemu dostępowi pacjentów do terapii i oszczędnościom dla systemu opieki zdrowotnej. Praktyka pokazuje jednak, że niekoniecznie jest bezpieczniej, rozsądniej i taniej – uważa Irena Rej, prezes Izby Gospodarczej „FARMACJA POLSKA”.
W piśmie do Ministra Zdrowia z 28 stycznia 2021 roku Izba Gospodarcza „FARMACJA POLSKA” postulowała o wprowadzenie zasady wyłonienia więcej niż jednego dostawcy („multi-winner”) w ramach postępowań dotyczących jednej substancji czynnej.
„Praktycznie w żadnym obszarze gospodarki nie stawia się nigdy wyłącznie na jednego dostawcę. Niezależnie od tego, czy chodzi o branżę spożywczą czy farmaceutyczną, w każdej dziedzinie istnieje ryzyko, że strony, które pierwotnie umówiły się na coś, nie będą mogły dotrzymać postanowień umowy. Może się tak wydarzyć z bardzo wielu przyczyn: gospodarczych, społecznych, losowych. O ile w innych sferach brak dostępności jakiegoś produktu może nie być dotkliwy dla konsumenta, o tyle w zakresie terapii stawką jest ludzkie zdrowie i życie. Tu nie może być miejsca na przerwy w dostępności” – wskazuje Irena Rej.
W odpowiedzi na pismo Izby Ministerstwo Zdrowia zaznaczyło, że postulat wart jest rozważenia, o ile istnieją ku temu przesłanki. „Jakie przesłanki ma na myśli Ministerstwo Zdrowia, nie wskazano. Niestety, podobnych niejasności jest więcej” – dodaje Rej.
Według założeń Ministerstwa Zdrowia centralizacja procedur zamówień na wybrane kategorie leków refundowanych miała służyć efektywniejszemu wydawaniu środków publicznych na poszczególne grupy leków. Zdaniem przedstawicieli Izby te oszczędności często okazywały się jednak tylko pozorne.
„Po kilku latach od rozstrzygnięcia przetargu w wielu przypadkach okazywało się, że całościowy koszt zakupu danej terapii zrealizowany w ramach zakupów wspólnych nie był atrakcyjny cenowo. Bywały sytuacje, w których koszty były wyższe w odniesieniu do poziomów uzyskiwanych poza tą procedurą. Warto wyciągnąć wnioski: to, że wydaje się, że dziś jest taniej, nie oznacza, że całościowo, po kilku latach, też będzie taniej. Powinniśmy przyjmować szerszą perspektywę” – wskazuje Irena Rej.
Dłuższy horyzont czasowy zdaniem prezes Izby Gospodarczej „FARMACJA POLSKA” warto byłoby przyjąć także w odniesieniu do terminów zawierania umów na zakupione wybrane kategorie leków refundowanych.
„W niektórych krajach umowy zawiera się na dwa-trzy lata. Producent jest w stanie zaoferować niższą cenę, ponieważ ma gwarancję, że przez określony czas będzie dostarczał lek na dany rynek. Pacjent zyskuje pewność, że lek będzie dostępny, a lekarz nie obawia się, czy nie ordynuje swojemu choremu terapii, której nagle może zabraknąć. Perspektywa kilku, być może nawet pięciu lat, wydaje się w pełni uzasadniona. Tym bardziej, że jeden pacjent może wymagać leczenia przez 2,5 roku, ale już inny przez 3,5 roku. Co w sytuacji, kiedy program lekowy po prostu się kończy? To duży problem etyczny: czy nie lepiej byłoby takiego pacjenta w ogóle nie włączać do leczenia, niż później brutalnie pozbawiać go niezbędnej terapii?” – zastanawia się Rej.
Maksymalny termin płatności za leki to jeden z ważniejszych postulatów Izby FARMACJA POLSKA. Dzisiejsze przepisy są, zdaniem ekspertów, jedynie pustymi zapisami.
„Powszechnie wiadomo, że szpitale są zadłużone i mają problemy z terminowym rozliczeniem płatności za leki. Odraczane płatności przybierają formę kredytowania, a firmy farmaceutyczne wcielają się w rolę banku. Jednak tego rodzaju kredyt nie przewiduje odsetek a sytuacja jest trudna. Wszyscy wydłużają terminy i powołują się na znowelizowaną ustawę o przeciwdziałaniu nadmiernym opóźnieniom płatniczym, która, nie tylko zresztą w sektorze farmaceutycznym, w praktyce nie działa. Dlaczego 60-dniowa płatność może obowiązywać wtedy, kiedy wierzycielem jest duży przedsiębiorca? Jedne podmioty obowiązują terminy 30, 50, inne – nawet 150-dniowe. Czy to nie jest nierówne traktowanie podmiotów gospodarczych?” – pyta Irena Rej.
Zdaniem ekspertów z restrykcjami finansowymi przewidzianymi dla firm farmaceutycznych wiążą się także ryzyka dla pacjentów.
„Jeśli nawet umowa w ramach przetargu była podpisana z podmiotem odpowiedzialnym na dłuższy okres, ale w międzyczasie firmie skończyła się wyłączność rynkowa na daną technologię terapeutyczną, firma powinna zmniejszyć cenę leku o 25 proc. Powinna, ale jeśli się nie zgodzi? Czy ryzykujemy, że pacjent będzie pozbawiony leczenia? W przypadkach licznych specjalistycznych terapii nawet stosunkowo krótka przerwa powoduje nieodwracalne zaburzenie schematu terapeutycznego. Nie wolno nam igrać ze zdrowiem i życiem pacjentów, ta kwestia wymaga pilnej korekty” – wskazuje Irena Rej.
Argumentem przytaczanym przez Ministerstwo Zdrowia w kontekście zapewnienia pacjentom optymalnego dostępu do terapii jest możliwość zamiennego zastosowania w wielu przypadkach leków biopodobnych do leków referencyjnych.
„To prawda, że lek biopodobny zawiera taką samą substancję czynną co lek referencyjny, ale jednocześnie nie jest tym samym preparatem. Nasuwa się analogia do oryginalnego obrazu renesansowego mistrza i jej współczesnej doskonałej kopii. Obrazy mogą być równie piękne, ale nie są tym samym: współcześnie użyto farb o innym niż w XVI wieku składzie, szczegóły pozostają także nieco inne. Analogicznie w przypadku leków referencyjnych, biopodobnych i biopodobnych do biopodobnych, substancje pomocnicze mogą być lepiej lub gorzej tolerowane przez pacjentów. To trudna do przewidzenia niewiadoma. Co istotne, decyzję o zamianie preparatów każdorazowo powinien podejmować lekarz w oparciu o aktualną wiedzę medyczną a nie wytyczne administracyjno-finansowe” – zaznacza Irena Rej.
Jej zdaniem stosowanie zamiennie leków referencyjnych i biopodobnych oraz biopodobnych do biopodobnych uniemożliwia rzetelne prowadzenie rejestrów medycznych, między innymi w oparciu o które warto byłoby prowadzić politykę lekową Polski.
„Jeśli w procesie terapii wystąpi zjawisko immunogenności, polegające na zdolności do wywołania przeciwko sobie odpowiedzi immunologicznej, czy będziemy wiedzieli, który lek był za nią odpowiedzialny? Jak możemy rzetelnie prowadzić rejestry medyczne w oparciu o zmieniane terapie? Ministerstwo Zdrowia od wielu lat podkreśla, że istotna jest jakość leczenia pacjentów. Jednocześnie wciąż nie określono minimalnego udziału kryteriów jakościowych w ramach wspólnych postępowań zakupowych i nie określono, jak tę jakość w ogóle rozumieć. Doraźnie oszczędniej nie znaczy: całościowo taniej, bezpieczniej dla pacjentów i rozsądniej. Będziemy starać się przekonać o tym Ministerstwo Zdrowia” – zapowiada Irena Rej.